Margarete - celuloidowa historia

Multimedialny spektakl Janka Turkowskiego uciera nosa odbiorcom, którzy uważają, że powroty do przeszłości należy odbywać w sposób patetyczny. „Margarete” przepełniona jest sentymentem i pochwałą codzienności, ale między wierszami (a raczej slajdami) powstaje wiele dylematów natury moralnej. 

Historia powstania wideogawędy zaczyna się banalnie. Wyjazd nad morze, zakup starych kliszy, rozczarowanie tym, że na taśmach nie dzieje się nic niesamowitego. „Margerete” to niezupełnie historia kobiety, praca przypomina opowieść o poszukiwaniu czegoś ważnego, wartościowego w ziarnistych obrazach z życia obcej osoby. Janek Turkowski przemierzył niełatwą drogę identyfikacji miejsc i postaci. Digitalizował obrazy z ośmiomilimetrowych nośników treści, próbował łączyć je z kolorem i muzyką. Ludzka skłonność do tworzenia narracji i szukania znajomych miejsc skutkowała wieloma mylnymi wnioskami, ale doprowadziła do odnalezienia autorki niemych filmów. O tym, w jaki sposób Margarete Ruhbe zareagowała na odnalezienie jej kliszy, widz dowiaduje się w drugiej połowie spektaklu.

 

Projekcja „Margarete” odbywa się w sposób nietypowy – bliskość obrazu wyświetlanego z projektora, obecność autora i ciepły napój w ręku tworzą nastrój domowy, zwyczajny jak na pozór zwyczajna jest treść znalezionych przez Turkowskiego kliszy. Janek nie tworzy górnolotnej historii, już nie doszukuje się symboli, nie naciąga odbiorcy na emocje. Opowiada o swojej pracy – dobrej pracy – w sposób skromny.

 

Mimo to ma odwagę powiedzieć, że prawdopodobnie przejawiamy skłonność do  przykładania zbyt dużej wagi do starych zdjęć i filmów. Nadajemy rzeczom znaczenia w miejscach, w których nigdy tych znaczeń nie było. Wszelkie wtórne wykorzystanie materiałów stworzonych przez kogoś kto oficjalnie nie wyraził na to zgody budzi szereg wątpliwości. Kwestia ta jest szczególnie aktualna w dobie powszechnej dostępności do sieci internetowej – coraz prościej sięgnąć po czyjąś pracę w sposób niezauważony.

 

Nie można ocenić moralnego aspektu pracy Janka Turkowskiego w sposób jednoznaczny, ponieważ nie ma uniwersalnej odpowiedzi na pytanie: Kiedy prywatne może stać się publicznym? Jedno jest pewne: dzięki autorowi wideogawędy „Margarete” widzowie przez godzinę skupili swoją uwagę na postaci, o której istnieniu prawdopodobnie nie mieliby pojęcia. Można to wzniośle nazwać hołdem, ale według mnie najważniejsze jest to, że Turkowski podszedł do życia Margarete Ruhbe z ogromnym szacunkiem, którego tak często brakuje w sztuce tworzonej współcześnie.

Foto: 
materiały organizatora

Zobacz również