Z Natalią Przybysz o...

...trasie koncertowej, przyjaźni z Janis i jej owocach, brzmieniu "Prądu", okolicznościach powstania wszystkich piosenek z jej najnowszej płyty i nie tylko rozmawialiśmy po występie Artystki w Kafe Jerzy.

Szczecin Główny: Do teraz pozostaję, podobnie zresztą jak wszyscy obecni dziś wieczorem w Kafe Jerzy, pod wielkim wrażeniem Waszego koncertu. Powiedz, ale bez słodzenia, jaki ten wieczór był dla Was?

Natalia Przybysz: Płyta wyszła w poniedziałek, w czwartek zagraliśmy w SPATiFie w Sopocie i było bosko. Wczoraj wystąpiliśmy w Poznaniu i było jeszcze lepiej. Było naprawdę zajebiście, tłum ludzi śpiewał razem z nami. Dzisiaj było jeszcze fajniej, bo my już się trochę wyluzowaliśmy. Niektóre utwory wyszły nam bardzo, że się tak wyrażę, sympatycznie. Mieliśmy kilka dobrych synchronów między sobą. Publiczność była cudowna.

 

Czy możemy mówić o „Prądzie”, jako owocu Twojej przyjaźni z Janis [Joplin – przyp. red.]?

Na pewno. Zarówno przy nagrywaniu, jak i śpiewaniu jej piosenek nie wiedziałam czy dam radę, jednak chciałam to robić, bo jest w tym ogień. Chciałam nagrać swój materiał, ale ciągle mieć go w sobie. „Prąd” jest ogniem, o którym opowiada „Kozmic Blues” – jedna z niewielu autorskich kompozycja Janis Joplin.

 

Przy okazji promocji „Kozmic Blues” wspominałaś: „Mam do czynienia z żywiołem, którego mi brakowało we wcześniejszych projektach”. Oswoiłaś ten żywioł na nowej płycie?

Wydaje mi się, że to żywioł - demon, którego nie do końca da się oswoić i w ogóle tego nie planuję. W tym tkwi jego urok . Na pewno wyprowadzam tego potwora na spacerki i lubię to robić. Na scenie.

 

Od dnia premiery „Prąd” nie opuszcza mojego samochodowego odtwarzacza. Wielokrotne przesłuchanie tej płyty przyniosło mi kilka określeń: „kontynuacja”, „spójność”, „ciepłe, analogowe brzmienie”. Jak osiągnęliście to ostatnie?

Nagraliśmy wszystko „na setkę” na taśmę. Najpierw zagraliśmy letnią trasę z Tymonem Tymańskim i później weszliśmy do studia. Tak naprawdę cały proces rejestracji trwał dwa tygodnie. Przez pierwszych siedem dni w studiu Jurka Zagórskiego Kamp&Nos muzycy nagrali swoje partie, a potem przyszedł czas na moje wokale, które zarejestrowałam w warszawskim studiu LWW. Śpiewałam do mikrofonu, którego używałam przy poprzedniej płycie. Ten mały Electrov-Voice wygląda jak tłuczek do mięsa, do którego śpiewała Janis i jest totalnie lo-fi. Za to później dodaliśmy efekty, których nie powstydziłby się Lenny Kravitz. Chciałam mieć to samo brzmienie wokali, co na „Kozmic Blues”, bo czułam że to jest mój grunt pod stopami.

 

Poprzednio śpiewałaś tylko jeden tekst swojego autorstwa. Tym razem w mniejszości są inni tekściarze – Loebl i Kubiak. Co Cię skłoniło do nagrania utworów Kubasińskiej i Niemena?

Mira Kubasińska była mi bliska już od dawna. Kiedy mój menadżer zasugerował mi śpiewanie Janis Joplin, wzbraniałam się przed tym próbowałam robić wszystko dookoła. Natrafiłam na „Do kogo idziesz” Miry Kubasińskiej i ta piosenka otworzyła mi oczy i uszy na pierwszy utwór Janis, który pojęłam muzycznie, strukturalnie. Zobaczyłem w nim porządek, który zodiakalna panna rozumie. To było „Move Over”. Dla mnie są to analogicznie skonstruowane utwory. Mira była ze mną cały ten czas, więc stwierdziłam, że mogę umieścić jej piosenkę na płycie. Jeżeli chodzi o „Kwiaty ojczyste” Niemena, to odkryłam go, kiedy Natalia [Niemen – przyp. red.] zaprosiła mnie na koncert „Niemen mniej znany”. Mogła sobie wybrać, co zaśpiewam, więc zaczęłam intensywnie szperać i odpadłam, kiedy usłyszałam ten kawałek. Wcześniej Hubert Zemler, nasz perkusista, puszczał mi po którymś z koncertów Alibabki i już wtedy podobał mi się ten klimat.

 

Piotr Metz powiedział, że w Twoich „smutnych piosenkach” jest uśmiech.

To są smutne piosenki śpiewane z uśmiechem, ponieważ uwielbiam śpiewać. Janis trochę mnie przekonała do tego, że czasem warto zanurzyć się w ciemnej stronie życia, żeby użyć muzyki, którą się kocha do uzdrowienia. Marvin Gaye śpiewał „Feel it and heal it” – nie bój się poczuć smutku, żalu, czegokolwiek trudnego. Śpiewanie jest stworzone do uzdrowienia siebie. Piosenki na „Prąd” pisałam w trakcie terapii. Nie sądziłam wcześniej, że będę pisać kawałki po sesjach psychologicznych. Moim zdaniem każdy potrzebuje „obróbki” przez specjalistę. Zajrzenie w głąb siebie jest bardzo twórcze, jak się okazało. Praktycznie po każdej sesji miałam gotowy numer.

 

Zatem, wracając do początku naszej rozmowy, „Prąd” jest nie tylko owocem Waszej przyjaźni, ale także efektem Twojego wejścia w siebie.

Śpiewając, czy w ogóle otwierając usta, uwalniamy emocje, które w nas tkwią. Wiem, że większość bólów gardła, które czasami mam, jest dlatego, że nie wyraziłam tego co czułam w danej chwili. Ta emocja zatrzymała się w gardle i zaczęła boleć. Trzeba wszystko wyrażać i mówić prawdę lub nic.

Foto: 
Warner Music Poland

Zobacz również